czwartek, 15 listopada 2012

Liebster blog




Za zaproszenie do zabawy dziękuję Drrim
,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

1.Jakie cechy cenisz w innych ludziach?
Bardzo ważna jest dla mnie szczerość. Jeśli ktoś jest dla mnie ważny ja staram się taka być i wymagam tego od innych. Cenię także umiejętność tolerowania inności. Długo by wymieniać wszystkie cechy, dlatego dodam także, że istotne dla mnie jest poczucie humoru, bo życie bez śmiech jest puste.

2. Co sprawia, że lubisz daną osobę lub nie?
Składa się na to wiele elementów. Dla mnie ważne jest by mieć ze sobą o czym rozmawiać, między dwoma osobami musi być jakaś nić porozumienia. Ktoś zdobywający moją sympatię powinien także mieć w życiu jakieś priorytety wykraczające poza typowe życie nastolatka (czyt.  imprezy, alkohol itp.). Niezwykle ważna dla mnie jest też szacunek do innych ludzi, ponieważ rozumiem, że można kogoś nie lubić, ale nie mogę znieść typowego chamstwa.

3. Jakie jest Twoje zdanie na temat współczesnej literatury? Czy książki wydawane wcześniej były lepsze?
Literatura współczesna jest ostatnio dość wtórna tematycznie, szczególnie jeśli mowa o gatunku zwanym paranormal romance. Denerwujące jest czytanie wciąż tych samych historii tylko owiniętych w inny papierek. Myślę jednak, że wciąż nie jest tak źle. Jeśli się dobrze poszuka można znaleźć wiele wartych uwagi pozycji. Książek starszych czytam mało, mają one jednak w sobie specyficzny urok. Nie mogę jednak określić czy były lepsze, czy gorsze.

4. Piosenka, z którą kojarzą Ci się najpiękniejsze chwile Twojego życia?
Szczerze mówiąc nie mam piosenek, które jakoś specjalnie wiążą się z konkretnym wspomnieniem.  Są jednak takie, które sprawiają, że przypominam sobie wiele momentów dla mnie ważnych.

5. Kto według Ciebie jest współczesnym autorytetem godnym naśladowania?
Jeśli mam wybrać konkretną osobę byłaby to Lacey Sturm. Jako nastolatka miała problemy z narkotykami, ale, jak sam twierdzi, wyszła z tego dzięki Bogu. Jest ona takim przykładem determinacji i tego, że jeśli się postarasz to można zrobić wszystko, nawet pokonać nałóg.

6. Jakie zakończenie miałaby Twoja idealna książka?
Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. To jak chcę by wyglądało zakończenie książki zależy od mojego nastoju, raz wolę happy- endy, innym wyciskające łzy.

7. Twoja ulubiona pora roku? Uzasadnij.
Zdecydowanie lato! Uwielbiam ciepło, wakacje i lody ;D Mogę wtedy spokojnie posiedzieć w cieniu zaczytując się w książce bez zamartwiania się o szkołę.

8. Kim jest dla Ciebie osoba, którą nazywamy "kujonem" ?
Pamiętam, że sama kiedyś w gimnazjum zostałam określona tym mianem, bo zdobywałam dobre oceny. Nigdy jednak się nie uważałam za taką osobę, bo praktycznie się nie uczyłam. Podsumowując moją osobistą refleksję „kujon” to osoba, która „kuje”, nawet jeśli nie przynosi to jej oczekiwanych efektów. Przyznam jednak, że nie lubię tego określenia.

9. Strona internetowa, którą odwiedzasz najczęściej?
Zdecydowanie jest to Lubimy Czytać, czego chyba nie muszę tłumaczyć. Zaraz potem jest Last.fm, ponieważ muzyka to mój nałóg.

10. Domek jednorodzinny czy blokowisko?
Nie wahając się stawiam na domek jednorodzinny. Z chęcią bym zamieszkała w takim miejscu.

11. Twój ulubiony gatunek literacki?
Uwielbiam fantastykę. Niemal wszystkie jej odmiany trafiają do mojego serca, może poza sci-fi. Staram się jednak nie ograniczać i czytać też inne gatunki.

Trochę się uzewnętrzniłam ;)

Czas na moje pytania:
1.       Jak powstał Twój nick?
2.       Twój ulubiony wykonawca muzyczny/zespół.
3.       W jaki sposób wpadłaś/ eś na pomysł założenia bloga o tematyce książkowej?
4.       Od jakiej książki zaczęła się Twoja miłość do czytania?
5.       Twój ulubiony gatunek muzyczny.
6.       Wolisz herbatę czy kawę?
7.       Masz jakieś nałogi? Przyznaj się jakie.
8.       O jakiej porze najchętniej czytasz?
9.       Co sądzisz o ekranizacjach książek? Sięgasz po nie czy omijasz szerokim łukiem?
10.   Jakie masz wady?
11.   Jakie wartości są dla Ciebie ważne?

A nominuję:

A skoro wspominałam wcześniej o Lacey Sturm, mam dla Was piosenkę dzięki, której powstał mój nick :)


niedziela, 16 września 2012

Mistrzyni Burz- Waldemar Płudowski



Tytuł: Mistrzyni Burz
Tytuł oryginału: -
Autor: Waldemar Płudowski
Wydawnictwo: Multi- Service
Ilość stron: 460

RECENZJA:

„(...)Prawdziwa miłość to żywioł, który choć czyni człowieka igraszką, daje mu również bliskie doskonałości szczęście. Miłość to ogień i wiatr.”*

Rodzima fantastyka- jedni ją uwielbiają, inni nienawidzą. Często można się spotkać z opiniami, że do światowego poziomu jeszcze nam daleko. Sam wciąż nie mogłam się zdecydować, co myśleć o polskich dziełach tego gatunku. Raz byłam zachwycona, innym razem załamywałam ręce. Czy „Mistrzyni Burz” pomogła mi ostatecznie ustawić się po jednej stronie barykady?

Akcja w książce dzieje się kilkutorowo, możemy, zatem mówić o różnych wątkach, które czasem się przeplatają, lub łączą. Jeden z nich związany jest z Esme, którą obserwujemy podczas nauki w szkole Barreine Itt. Jej głównym celem jest zdobycie srebrnej bransoletki, a tym samym stanie się prawdziwą czarownicą. Michał natomiast podróżuje po królestwie w poszukiwaniu przeznaczenia. Mamy także wątek czarnoksiężnika pozbawionego mocy. Ogólnie jednak całościowo dzieło opiera się raczej na wojnie z Gildią Ebola, która początkowo istnieje tylko jakby w tle.

Esme to młoda kobieta ucząca się wszystkiego, co niezbędne by zostać Barreine Itt. Trudno mi określić, w jakim dokładnie jest wieku, bo nie znalazłam na ten temat żadnej wzmianki. Z przykrością muszę przyznać, że postać ta zawiodła mnie całkowicie. Uwielbiam tematykę czarownic, dlatego tak bardzo ciągnęło mnie do książki. Niestety Esme była postacią bardzo płaską. Zwykle robiła wszystko, co jej rozkazano, jakby nie miała krzty własnego rozumu. Jedynie raz na jakiś czas udawało jej się mnie zaskoczyć przeciwstawieniem i zrobieniem tego, co uważała za słuszne. Jej charakter pozbawiony był jakichkolwiek cech charakterystycznych, może poza użaleniem się nad sobą i tym, że straciła swoją mentorkę, Bettany.

Kolejną z głównych postaci jest rycerz Michał. Odważny mężczyzna jest w moim mniemaniu dużo lepiej skonstruowany od Esme. Jest on osobą dość charakterną, co niezwykle mi się spodobało. Mimo, iż głównie zdaje się na przeznaczenie to nie mogę mu zarzucić braku własnego zdania, wychodzenia z inicjatywą. Czytając o losach Michała odczuwałam o wiele więcej niżeli było to w przypadku Esme. Z pewnością przyczyniła sie do tego narracja, która w przypadku rycerza była pierwszoosobowa, a u czarownicy trzecioosobowa.

Autor w „Mistrzyni Burz” tworzy ogromną ilość postaci. Niestety może to chwilami przytłaczać. Niekiedy delikatnie gubiłam się w tym, kto jest kim. Podawanie imion niektórych bohaterów było dla mnie całkowicie zbędne, a nawet mnie irytowało. Po postaciach widać, że miały być niezwykle różnorodne i oryginalne. Niestety nie zawsze wychodziło to tak jak bym tego oczekiwała. W książce są jednak takie perełki, o których mogłabym czytać bez końca. Szczególnie upodobałam sobie Alope będącą obrazem szaleństwa, a jednocześnie inteligencji oraz Sone- tajemniczą towarzyszkę Michała. Bardzo żałuję, że tej drugiej było tak mało. Naprawdę nigdy tak do końca nie dowiedziałam się, kim ona jest, co sprawiało, że chciałam więcej informacji. Niestety się nie doczekałam. Jednakowoż mogę ją uznać za jedną z najlepiej skonstruowanych bohaterów.

„Wielki talent i wielka pasja często łączą się z szaleństwem i skrajnym brakiem rozwagi.”**

Jako, że książka należy do fantastyki mamy tu sporo magii, artefaktów i innych rzeczy tego typu. Sam fakt przeniesienia fabuły w czasy rycerzy jest niezwykle intrygujący. Pan Płudowski tworzy własne niezwykle oryginalne królestwo. Wymagało to zapewne dopracowania wielu szczegółów, co doceniam. Boleję jednak nad tym, że nikt nie wpadł na pomysł stworzenia chociażby pobieżnej mapki. Autor niejednokrotnie zarzuca nas nazwami krain, miast, a tak właściwie ciężko jest to wszystko czytelnikowi umieścić w przestrzeni.

Autor tworzy także klany czarownic. Przykładowo mamy klan Pucharów. Za nic nie mogłam jednak dojść, do czego czym się różnią od siebie i dlaczego nazwa jest taka, a nie inna. Nie doczytałam się również nigdzie wytłumaczenia ich specjalności. Nie wiem czy wynika to z tego, że zwyczajnie nie zwróciłam na to uwagi, czy po prostu nie było o tym wzmianki.

Język powieści nie sprawia żadnych trudności. Myślę, że jest on przystępny zarówno dla nastoletniego, jak i dorosłego czytelnika. W tej kwestii nie ma zawiłości, wszystko jest jasne i klarowne.

„Świat jest nielogiczny. Jest wadliwy i szalony! A prawd jest tyle, ilu ludzi!”***

Oprawa graficzna „Mistrzyni Burz” nie jest niczym niezwykłym. Mimo tego przyciąga ona wzrok. Wszystko jest świetnie dopasowane. Czcionka nie gryzie się z grafiką, wygląd jest estetyczny. Wewnątrz książki niestety natrafiłam na literówki i drobne błędy w zapisie dialogów. Nie natrafiały się one jednak na tyle często, by nastręczać trudności w czytaniu.

Temat przeznaczenia, jakiego podjął się pan Waldemar Płudowski jest przedstawiony w ciekawy sposób. Jest ono przedstawione, jako siła, która ma nad nami wyższą moc. Mimo to sami możemy częściowo kształtować naszą przyszłość, nie musimy biernie czekać na to, co ma się przydarzyć. Przeznaczenie jest w pewnym sensie zależne od nas, dlatego musimy brać sprawy w swoje ręce.

Książka sama w sobie jest interesująca. Mimo sporej ilości wad jest taką niezwykłą podróżą do świata rycerzy, którą warto odbyć. Jestem pewna, że jeśli kiedykolwiek jeszcze będę miała okazję przeczytać coś autorstwa tego pana to się skuszę. Wracając do tematu rodzimej fantastyki przyznaję, że wciąż nie mogę obrać jednej ze stron. Polskim autorom ciągle czegoś brakuje, wierzę jednak, iż idziemy w dobrą stronę. „Mistrzynię Burz” natomiast polecam i radzę nie zrażać się negatywami, bo to warta chwili powieść.

Ocena: 6,5/10

*str.111
**str.95
***str.205

Za możliwość przeczytania „Mistrzyni Burz” dziękuję autorowi.
--------------------------------------------
Wracam po nieplanowanej przerwie. Nie mam jednak zamiaru wygłaszać czczych zobowiązań, że będę teraz umieszczać recenzję bardzo często. Dopiero zaczął się rok szkolny, a ja już jestem zawalona obowiązkami, nie będę dlatego składać „obiecanek- cacanek” .

Muszę się jednak pochwalić moją radością. W listopadzie, a dokładniej 19 wybieram się na koncert Lacuny Coil, o którym marzyłam od kilku lat. Mam nadzieję, że cieszycie się ze mną :)



wtorek, 14 sierpnia 2012

Czarny młyn- Marcin Szczygielski



Tytuł: Czarny Młyn
Tytuł oryginału: -
Autor: Marcin Szczygielski
Wydawnictwo: Stentor
Ilość stron: 246

RECENZJA:

Marcin Szczygielski to autor, który zasłynął książkami o tematyce dla dorosłych czytelników. Co poniektórzy mogą kojarzyć tego pana, jako dyrektora artystycznego i dziennikarza pewnego pisemka dla mężczyzn. Po takim rozpoczęciu kariery postanowił on, o dziwo, przestawić się na książki dla młodzieży. Z pod jego pióra wyszły już takie pozycje jak: „Omega” czy „Za niebieskimi drzwiami”.

Młyny to wioska niezwykła. Żadne zwierzęta poza dwoma psami oraz kilkunastoma królikami nie chcą tam żyć (chociaż i to wkrótce się zmieni). Telefony komórkowe nie łapią tam zasięgu, nie odbiera satelitarna telewizja. Krótko mówiąc mieszkańcy owej wsi są na codzień niemalże odcięci od świata. Wkrótce w Młynach zaczynają się dziać jeszcze bardziej niezwykłe zjawiska. Grupka dzieci zamieszkująca te prawie-pustkowie ma pewne podejrzenia. Czują oni, że to wszystko odbywa się za sprawą Czarnego Młyna. Jako, że nikt z dorosłych nie wierzy w tę teorię przyjaciele postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce.

Główni bohaterowie to Iwo, Natalka, Piotrek, Paweł, Justyna, Karol i Mela. Najbardziej niezwykłą z postaci jest ta ostatnia. Dziewczynka, siostra Iwa, jest karłem. Jest ona z pozoru osobą nieodgrywającą wielkiego znaczenia. Dopiero po pewnym czasie można ujrzeć jak wielki udział weźmie w wydarzeniach.

Postacie wykreowane przez Marcina Szczygielskiego nie są jakoś szczególnie oryginalne. Nie mogę też powiedzieć, że brak im realizmu. Najbardziej jednak urzeka fakt, iż autor bardzo dobrze zarysował więź między głównymi bohaterami. Pokazał nam bardzo mocną, jak na dzieci, przyjaźń i miłość, która przekracza wszelkie granice. Zdecydowanie najlepiej zarysowaną, jak dla mnie, postacią była Mela. Ta niepozorna osóbka, mimo że bardzo mało się odzywa, wzbudziła we mnie wiele ciepłych emocji.

„Czarny młyn” to dzieło, które można by określić mianem horroru dla młodszych czytelników. Autor bardzo dobrze buduje napięcie. Początkowo mamy cały czas wzrastające uczucie niepokoju, w punkcie kulminacyjnym wybuchające z pełną siłą. Gdybym była ciut młodsza z pewnością czytając drżałabym ze strachu.

Książka jest napisana bardzo prostym językiem. Na pierwszy rzut oka widać, iż jest skierowana do młodych odbiorców. Taki styl wcale jednak nie przeszkadza starszym czytelnikom zatopić się w historii.

Wartości, na jakich opiera się „Czarny młyn” przedstawione są w bardzo przystępny sposób. Książka pokazuje nam przede wszystkim historię o miłości i przyjaźni, które są warte największych poświęceń. Całą opowieść można potraktować właśnie, jako taką alegorię o tym, co powinno dominować naszym życiem. Lektura ta znakomicie uwidocznia nam starą prawdę o tym, że tylko dzieci, oraz oczywiście osoby niebojące się swojej dziecięcej strony, potrafią kochać do granic możliwości.

Oprawa graficzna książki znakomicie wpisuje się w klimat opowieści, co jest jej ogromną zaletą. Sam młyn znajdujący się na okładce wygląda jakby był malowany dziecięcą ręką, co bardzo mi się spodobało.

Podsumowując „Czarny młyn” to opowiastka niby prosta jednak zachwycająca. Książkę mogę polecić wszystkim, który wciąż mają w sobie trochę dziecka i lubią powracać do tych beztroskich czasów.

Ocena: 7/10

sobota, 11 sierpnia 2012

Więzień Labiryntu- James Dashner



Tytuł: Więzień Labiryntu
Tytuł oryginału: The Maze Runner
Autor: James Dashner
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 421

RECENZJA:

Wyobraź sobie, że budzisz się w dużym pudle o kształcie prostopadłościanu. Po chwili odkrywasz coś przerażającego- to nie pudło, a winda, która porusza się w zabójczym tempie. Pamiętasz tylko swoje imię i nieistotne fakty o funkcjonowaniu świata. Za nic nie możesz sobie jednak przypomnieć swojej rodziny, przyjaciół, nawet nauczycieli... Twoje wspomnienia są dla ciebie całkowicie niedostępne, jakby osnute mgłą, przez którą nie sposób się przedostać. Czujesz jakby na twój umysł założono blokadę. Po chwili pudło się otwiera. Spoglądasz w twarze kilkudziesięciu, a może kilkuset chłopców. Wkraczasz w nowy niebezpieczny świat, którego reguły są ci obce. W takiej mniej więcej sytuacji znajduje się Thomas. Zostaje rzucony w obcą mu i pełną niebezpieczeństw rzeczywistość. Trafia do Strefy otoczonej Labiryntem skrywającym stworzenia mogące zadać bardzo bolesną śmierć. Wtedy już wie, że jest tylko jedno rozwiązanie: znaleźć wyjście.

„Jednak nadal nie wiedział, skąd pochodzi ani w jaki sposób znalazł się w spowitej ciemnością windzie, czy też kim byli jego rodzice. Nie pamiętał nawet swojego nazwiska. Obrazy ludzi przemykały mu przez głowę, jednak nie potrafił ich rozpoznać, twarze zastępowała udręczona plama kolorów.”*

Thomas ma około szesnastu lat. Swoją wiedzę opiera jednak jedynie na opinii Chucka, który staje się kimś w rodzaju przyjaciela głównego bohatera. Chłopak próbuje się zaklimatyzować, na ile to oczywiście możliwe, w nowym miejscu. Nie pomaga mu w tym jednak przemożna chęć zostania Zwiadowcą. Po pewnym czasie udowadnia on, że jest kimś więcej niż tylko „świeżuchem”. Możemy go wtedy poznać od nowej strony, jako postać, która jest gotowa na największe poświęcenia by pomóc społeczeństwu ze Strefy.

„-Chuck, jak myślisz... Ile mam lat?
Chłopak przyjrzał mu się dokładnie.
-Jakieś szesnaście, i gdybyś był ciekawy, to masz około metra osiemdziesięciu. Szatyn. No i jesteś szpetny jak psie jądra- powiedział, po czym parsknął śmiechem.”**

Następnego dnia po przybyciu Thomasa Pudło przywozi Teresę. Tajemnicza dziewczyna zapada w stan przypominający śpiączkę. Przez „sen” wypowiada słowa, które wzbudzają niepokój w mieszkańcach niezwykłego miejsca. Twierdzi, bowiem, że zapoczątkowała Koniec. Dodatkowo na kartce trzymanej w zaciśniętej dłoni widnieje napis zwiastujący zmiany. Mimo, że przez sporą część powieści dziewczyna stanowi tylko tło, to po przebudzeniu aspiruje nawet na jedną z głównych postaci. Pomysł ten uważam za ciekawy, jednakowoż chwilami denerwowało mnie tak długie przeciąganie momentu wkroczenia jej do akcji. Sam główny bohater przez jakiś czas zachowywał się jakby cała ta sytuacja była nadzwyczaj normalna, że aż nie warta uwagi.

Bohaterem, o którym nie mogę nie wspomnieć jest Chuck. Młody, ale odważny chłopak, który niejednokrotnie wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Ośmielę się stwierdzić, że poczułam do niego większą sympatię niż do Thomasa. Ujmujące było to, że taki dzieciak potrafi wykazać się inteligencją oraz poświęceniem.

Postacie stworzone przez Jamesa Dashnera są bardzo różnorodne. Niestety muszę stwierdzić, że bohaterowie drugoplanowi są o wiele lepiej skonstruowani niż Thomas i Teresa. Najbardziej w pamięć zapadł mi oczywiście Chuck, który jest bardzo złożoną osobą. W jednym momencie potrafi żartować, w innym natomiast rozmawiać na poważne tematy. Jego charakter jest tak skonstruowany, że mogę powiedzieć: „kurczę, też chcę takiego przyjaciela”. Teresa natomiast to bohaterka, która wydała mi się niezwykle płaska. Początkowo, dzięki niesamowitym wydarzeniom, bardzo mnie intrygowała. Wkrótce okazało się, że niepotrzebnie. Z Thomasem jest już lepiej, chociaż wiele brakuje do ideału. Na uwagę zasługują także inne postacie drugoplanowe, których kreacje wywierają wrażenie. Przykładem takiego bohatera może być Gally. Wzbudza on w czytelniku wiele emocji, w tym niechęć, a być może nawet nienawiść, ale o to właśnie chodzi. Jeśli postacie są nam obojętne to niezbyt dobrze świadczy o pisarzu.

Autor w powieści stworzył swój własny, charakterystyczny styl. Ogromna ilość neologizmów, to coś, na co natkniemy się w „Więźniu Labiryntu”. Przeciwników kolokwializmów może to zniechęcić. Początkowo czytelnikowi trudno jest połapać się w znaczeniach niektórych słów. Nawet później większość z nich możemy wytłumaczyć sobie tylko po swojemu, bo nie mam niczego podanego na tacy. Część z neologizmów wydaje się banalnie prosta do odgadnięcia, bo przypomina nasze rodzime wulgaryzmy. Mimo, iż pomysł z tworzeniem nowych słów niezbyt mi się podobał uznałabym to za plus powieści. Między innymi dzięki temu wyróżnia się ona spośród innych dzieł dostępnych na rynku. Jedyne, do czego mogę mieć zastrzeżenia to nadużywanie, w moim mniemaniu, słowa oznaczającego stolec.

„Coś się w nim zmieniło. Głęboko w jego piersi zrodziło się ziarno wściekłości. Żądza zemsty. Nienawiść. Coś mrocznego i przerażającego. A następnie eksplodowało, przedzierając się przez płuca, szyję, ramiona i nogi. Przez jego umysł”***

Pomysł zawarty w książce jest jedyny w swoim rodzaju. Krwiożercze bestie z Labiryntu to postacie, których nie spotka się niegdzie indziej. Mroczna atmosfera trwająca od początku do końca niesamowicie działa na czytelnika. Można niemal odnieść wrażenie, że i my zostaliśmy uwięzieni w Strefie. Razem z bohaterami staramy się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie. Autorowi udało się bardzo dużo wycisnąć z konceptu, niestety nie wszystko jest tak idealne. Objaśnienie całej sytuacji niekiedy kuleje.

Należy także zwrócić uwagę na zakończenie. Myślę, że jest ono mocną częścią powieści. Zdecydowanie zachęca czytelnika do sięgnięcia po kolejną część. Nie jest banalne, można powiedzieć nawet, że zaskakuje.

Okładka bardzo mi się podoba. Nie jest typową śliczną grafiką. Ma taki brudno- mroczny klimat, adekwatny do treści. Wszystkie elementy ze sobą współgrają, nie widzę nic rażącego poza irytującą reklamą przyrównującą „Więźnia Labiryntu” do „Igrzysk Śmierci”.

„Więzień Labiryntu” to pozycja wyróżniającą się na tle innych dzieł. Nie jest ona oczywiście pozbawiona wad. Czyta się jednak szybko i bez większych zgrzytów. Nie zostaje mi nic innego jak zachęcić do czytania, bo naprawdę warto.

*str. 8
**str. 22
***str. 402

Ocena: 8/10
---------------------------------------------------
Jak widać zrezygnowałam z umieszczania opisów, ponieważ uznałam, że nie ma to większego sensu. Jeśli ktoś będzie pragnął zapoznać się z opisem wydawnictwa/ dystrybutora to pomoże mu w tym wujek Google ;)

Doceniam wszystkich, którzy dotrwali do końca moich wypocin. Kłaniam się w pas i pozdrawiam ;) 

niedziela, 29 lipca 2012

Kuzynki- Andrzej Pilipiuk



Tytuł: Kuzynki
Tytuł oryginału: -
Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 296

OPIS:

Młoda kobieta niespodziewanie odkrywa tajemnicę rodzinną. Kuzynka jest niezwykle podobna do prababki, której portret wisi w muzeum. Zbieg okoliczności? Dlaczego kobieta wyglądająca na dwadzieścia lat ma tak bogate doświadczenie, a o carskiej Rosji mówi jak o dniu wczorajszym? Czy tynktura długowieczności mistrza Sędziwoja jest tylko legendą?

Pojawia się młoda dziewczyna, nastolatka uciekająca od wojny na Bałkanach. Czy tylko? Czy zbieżność z podobizną na monecie bizantyjskiej jest przypadkowa? Dlaczego w Bośni znów odżyły legendy o wampirach?

Andrzej Pilipiuk w niezwykle frapującej powieści odwołuje się do mitów słowiańskich. Historyczne wątki niepostrzeżenie łączy wciągającą i ciekawą fabułą. Doskonała lekkość pióra.

RECENZJA:

Czasem lubię sobie postawić jakiś cel. Ostatnio obrałam sobie za niego przeczytanie książki Pilipiuka. Bo jak mogę twierdzić, że uwielbiam literaturę fantastyczną skoro nigdy nie zetknęłam się z jednym z najważniejszych polskich pisarzy współczesnego fantasy? Jako, że słyszałam, że „Kuzynki” to lekka rozrywka na jeden lub kilka wieczorów postanowiłam zacząć przygodę z tym autorem od trylogii o kuzynkach Kruszewskich.

Akcja dzieje się w Krakowie, gdzie Katarzyna Kruszewska- młoda i niezwykle inteligentna kobieta próbuje wyjaśnić niezwykłą tajemnice rodzinną. Postanawia odnaleźć Stanisławę- tajemniczą kobietę z portretu znajdującego się w muzeum. Wkrótce okazuje się, że kobiety łączy coś więcej niż tylko wygląd...
Katarzyna to dwudziestoletnia agentka CBŚ, którą mimo młodego wieku można uznać za geniusza informatycznego. Wynalazła ona, bowiem cud techniki- maszynę, która rozpoznając wygląd podanej osoby pomaga odnaleźć osoby poszukiwane. Kobieta postanawia po godzinach poświęcić swój czas na szukanie Stanisławy. Z niezwykłym uporem przeszukuje bazy danych aż w końcu, być może dzięki łutowi szczęścia, natrafia na trop.

Poszukiwaną przez Katarzynę kuzynką jest Stanisława. Kobieta, mimo że wygląda na niewiele ponad dwadzieścia lat ma wielką wiedzę historyczną, i nie tylko, na temat Rosji z okresu cesarskiego. Poza tym nosi się zgodnie z mogą obowiązującą kilkaset lat temu. Posiada także dość niezwykłą umiejętność- świetnie walczy szablą. Bohaterka zatrudnia się w szkole dla panien, dzięki czemu ułatwia poszukiwania swojej kuzynce. Wkrótce na jaw wychodzi powód niezwykłych zwyczajów protagonistki. Okazuje się, że dzięki tynkturze słynnego alchemika- Sędziwoja stała się nieśmiertelna. Wkrótce obie kobiety udają się na poszukiwanie kolejnej porcji kamienia filozoficznego.

Monika Stiepankovic to serbska księżniczka, która po uratowaniu przez polskich żołnierzy ucieka do Polski. Dziewczyna wzbudza podejrzenia kuzynek nietypowym zachowaniem i śladami czarnej ospy na policzkach. Wkrótce okazuje się, że nie jest ona zwyczajną nastolatką.

Bohaterowie „Kuzynek” są dość osobliwi. Nie wzbudzają oni jednak specjalnie mocnych emocji. Owszem, wydają się sympatyczni, mimo to ich losy niespecjalnie poruszają. Jedyną postacią, która zdobyła moje serce była Monika. Młoda (chociaż może nie tak bardzo;)) i odważna dziewczyna niebojąca się nadstawić własnej skóry dla osób, na których jej zależy.

Język dzieła jest prosty i nikt nie powinien mieć trudności z odczytaniem przekazu. Początkowo jednak dość trudno przestawić się na styl Pilipiuka, który początkowo sprawia, że czyta się troszkę opornie. Akcja rozwija się dość wolno. W momencie, gdy dochodzimy do najważniejszych momentów czyta się jakoś lżej.

Pomysł połączenia nowej technologii, kamienia filozoficznego i wampiryzmu jest niezwykły. Urzekło mnie to, że autorowi przyszło to z taką wyczuwalną wręcz łatwością. Z pozoru inne świat łączą się i przenikają ze sobą z taką naturalnością, że granice między nim są wręcz niewyczuwalne.

Książka jak każda inna ma pewne wady. Najbardziej rzuciło mi się w oczy to, że świat jest przedstawiony biało- czarno. Nie ma niczego pośredniego. Z góry wiemy, kto jest dobry, a kto zły. Zakończenie nie zaskakuje, jest typowym happy endem, który mógłby stworzyć każdy. Wszystko kończy się dobrze. Jest miło i słodko. Jednak po zbyt dużej ilości słodyczy może w końcu zemdlić.

Okładka to element, który jako pierwszy rzuca się w oczy, dlatego jest tak ważna. W tym przypadku nie mamy doczynienia z niczym niezwykłym. Mimo tego mi sie podoba. Może nie doznałam na jej widok uczucia zachwytu, niemniej jednak miło się na nią patrzy.

Pierwsze spotkanie z Pilipiukiem uznaję za udane. Niestety nie mogę powiedzieć, że odnalazłam w „Kuzynkach” wiele emocji. Książka nic nie wniosła w moje życie. Jednakowoż polecam, bo jest to świetna lektura na wolną chwilę.


Ocena: 7/10
--------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo nic nie zrecenzowałam. Przez zamieszanie związane z remontem, który (na szczęście) już się skończył nie miałam czasu by zasiąść do komputera i coś naskrobać.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Jeśli zostanę- Gayle Forman



Tytuł: Jeśli zostanę
Tytuł oryginału: If I Stay
Autorka: Gayle Forman
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 248
OPIS:

Mia straciła wszystko. Czy miłość pokona śmierć?
Po tragicznym wypadku, w którym zginęli jej najbliżsi, Mia trwa w stanie dziwnego zawieszenia. Musi podjąć decyzję, czy walczyć o odzyskanie przytomności, czy też poddać się i umrzeć. Próbując rozstrzygnąć ten dylemat, wspomina dotychczasowe życie.
Poruszająca książka o dającej wsparcie rodzinie, przyjaźni, samotności i znajdowaniu swego miejsca na ziemi, o umiejętności żegnania się z przeszłością i przyjmowania tego, co nadchodzi. "Jeśli zostanę" opowiada o potędze miłości i wyborach, których każdy z nas musi dokonać. 


RECENZJA:

Śpiączka to jeden z najbardziej tajemniczych stanów, w jakim może przebywać człowiek. Podobno możliwe jest słyszenie otaczającej nas rzeczywistości podczas owego „snu”. A co jeśli można by było widzieć wszystko, co się wokoło nas dzieje, poruszać się tak jak codziennie?

Książka zaczyna się sielankowo. Rodzina, którą poznajemy wydaje się idealna, aż za bardzo. Początkowe pokazanie postaci w takim świetle odbiera minimalnie chęć na czytanie.  Bohaterowie postanawiają wybrać się na przejażdżkę. Towarzyszą temu radosne sprzeczki na temat wyboru muzyki. Chwilę później sytuacja jednak dramatycznie się zmienia. Wypadek, krew, ofiary i ciało głównej bohaterki. Mia w wyniku tej okropnej sytuacji zapada w śpiączkę. Czy zdecyduje się zostać?

Mia jest nastoletnią wiolonczelistką. Ma idealnego chłopaka, wspaniałą rodzinę i niezwykle udane życie. W pewnym momencie traci niemal wszystko. Jej świat rozpada się na kawałki. Podczas gdy jej ciało leży na szpitalnym łóżku, a ona sama porusza się po budynku obserwując reakcje rodziny, personelu. W tym krótkim czasie zastanawia się czy warto wrócić. Wspomina także swoją przeszłość, która o dziwo nie jest pozbawiona smutniejszych chwil.

Cała akcja toczy się właściwie wokół jednej bohaterki. Mamy jednak także kilku innych bohaterów. Moją sympatię szczególnie wzbudził brat Mii oraz jej dziadek. Ten drugi, mimo, że nie poznajemy go zbyt dobrze jednak jest postacią, którą z pewnością będę miło wspominać.

Retrospekcje, których dopuszcza się Mia są dosyć ciekawym smaczkiem. Dzięki temu mamy możliwość lepszego poznania jej samej oraz jej rodziny i znajomych. Gdyby książkę okrojono z tych wspomnień zostałaby naprawdę króciutka powiastka.

Język zawarty w „Jeśli zostanę” jest bardzo prosty. Nie sprawi on trudności ani starszym, ani młodszym, dlatego czytać książkę mogą i matki i córki. Dzięki temu czyta się z łatwością. Osoby spragnione czegoś więcej w pisarstwie mogą się jednak delikatnie zawieść.

Oprawa mnie nie zachwyciła. Jest miła dla oka i taka delikatna. Nie mogę powiedzieć, że jest w niej coś niezwykłego. Ot, zwykła błękitna grafika.

Pomysł na książkę jest dobry. Potencjał nie został pomimo tego całkowicie wykorzystany. Niektóre wątki mogą nudzić i sprawiać, że mamy chęć odwrócić kartkę, lub na chwilę odpocząć. Niemniej pokazanie śpiączki w ten sposób jest unikalne, a to się ceni.

„Jeśli zostanę” nie jest dziełem wybitnym, ani odkrywczym. Mimo tego czyta się przyjemnie. Niejednokrotnie występują sytuacje, gdy w oku, co wrażliwszych może zakręcić się łezka wzruszenia. Książkę mimo pewnych niedociągnięć polecam.


Ocena: 6,5/10

------------------------------------------------
Wakacje! W końcu mam wolny czas. Pierwsza klasa już za mną ;). Jakie są Wasze plany na wakacje? Ja chyba spędzę je w domu i u rodziny. Przede wszystkim nadrobię zaległości w czytaniu.

piątek, 8 czerwca 2012

Zakochana w mroku- Franny Billingsley



Tytuł: Zakochana w mroku
Tytuł oryginału: Chime
Autorka: Franny Billingsley
Wydawnictwo: Wyd. Literackie
Ilość stron: 404
OPIS:
Nim umarła, macocha Briony dobrze zadbała, by dziewczyna obarczyła się winą za wszystkie nieszczęścia w rodzinie. I teraz poczucie winy przywarło do Briony tak mocno, że stało się wręcz jej drugą skórą. Dziewczyna często ucieka na bagna i opowiada tam historie o Starych, duchach, które nawiedzają trzęsawiska. Jednakże tylko wiedźmy są w stanie je zobaczyć, a w jej miasteczku bycie jedną z nich oznacza karę śmierci. Mimo iż uważa, że nie zasługuje na nic dobrego, Briona lęka się, co się stanie gdy jej sekret wyjdzie na jaw… I wtedy niespodziewanie w jej życiu pojawia się Eldrik, o złotych oczach i wspaniałej czuprynie jasnobrązowych włosów. Eldrik, który traktuje Brionę jako kogoś naprawdę wyjątkowego… Briona przekona się, że oprócz sekretów, które stara się ukryć, jest też wiele tajemnic, o których wcześniej nie miała pojęcia.

RECENZJA:
„Mężczyźni. Nie lubię ich ani trochę. Nie jestem zwykłą dziewczyną, która marzy o romansie i mężu. Niech zabiorą mnie Zgrozy, jeśli kiedykolwiek stanę się zwyczajna jak Pearl!”*

Zawsze przed rozpoczęciem czytania mam zwyczaj oglądać całą okładkę krok po kroku. Tym razem także tak było. Na skrzydełkach oraz tylnej stronie oprawy można przeczytać bardzo entuzjastyczne rekomendacje.  Nie dziwne jest, więc, że moje wymagania automatyczne wzrosły.

Pierwszy rozdział o tytule SĄD jest swego rodzaju prologiem- zapowiedzią przyszłych zdarzeń. Początkowo można odnieść wrażenie, że już nic nas nie zaskoczy po takim wprowadzeniu. Dalej jednak akcja zmienia się całkowicie. Poznajemy rodzinę stojącą w porcie i czekającą na przybycie syna znajomego ojca głównej bohaterki. Biony oraz jej siostra nie są zadowolone z obrotu sytuacji. W ich domu- na plebani zamieszkać ma Eldric zwany przez protagonistkę chłopcem- mężczyzną. Nie jest jej to zbytnio w smak. Sama jeszcze nie wie jak wiele to wydarzenie zmieni w jej życiu.

Briony to siedemnastolatka, która uważa się za czarownice. Dziewczyna mieszka z ojcem- proboszczem i siostrą. Wciąż obwinia się o śmierć macochy, która jako jedyna znała jej tajemnice i pomagała w tym by nigdy nie wyszła na jaw. Nastolatka prowadzi z pozoru zwyczaje życie w głębi jednak dręczą ją wyrzuty sumienia. Uważa siebie za złą osobę niegodną miłości. Swoje „winy” stara się odkupić opiekując się siostrą. Muszę przyznać, że postać Briony jest jedną z najlepiej stworzonych głównych bohaterek. Dziewczyna zaskarbiła sobie moją sympatię. Co najdziwniejsze nie denerwowała mnie ani trochę. Złożony charakter sprawił, że czytając miałam ją niemal przed oczami.

Rose jest siostrą bliźniaczką głównej bohaterki. Dziewczyna mimo swojego wieku zachowuje się jak kilkuletnie dziecko. Dziś mogliśmy określić to, jako opóźnienie w rozwoju. Jednak, jako, że akcja dzieje się kilkaset lat temu ludzie nie potrafi sobie dokładnie wytłumaczyć tego, co spotkało bohaterkę. Nie można jednak odmówić jej inteligencji. W prawdzie dostrzec to można w pełnej krasie dopiero blisko końca powieści, ja jednak już wcześniej czułam, że coś w niej jest. Początkowo nie odgrywa ona zbyt ważnej roli, jednak z biegiem wydarzeń można dostrzec nieprzypadkowość umieszczenia jej w książce.

„Eldric wpatrzył się we mnie tymi jasnymi oczami. Ależ musieliśmy stanowić kontrast: moje oczy, czarniejsze niż czerń, i jego bielsze niż biel, podkreślone intrygującą, malutką ukośną blizną wcinającą się w brew.”**

Eldric to dwudziestolatek, który swoim pojawieniem się w miasteczku wprowadza trochę zamieszania. Za jego sprawą główna bohaterka zaczyna czuć, co już od dłuższego czasu było tłumione wyrzutami sumienia. Chłopakowi, jak to zwykle bywa w takich książkach, nie brak urody. Nie można jednak doszukać się zbyt długich opisów na ten temat. Mamy oczywiście krótkie, umiejętnie wplecione wzmianki. Nie psują one jakkolwiek przyjemności czytania i pozwalają czytelnikowi na puszczenie wodzy wyobraźni. Niesamowite jest to, że autorce udało się stworzyć tak dopracowaną postać, która jednocześnie wzbudza tak dobre emocje.

Pomysł na powieść jest niezwykły. Obecnie rynek literatury młodzieżowej zalewa fala romansów paranormalnych. „Zakochana w mroku” pośród tych podobnych do siebie dzieł od siedmiu boleści jest perełką. Z tematyką wiedźm spotykamy się oczywiście dość często. Nowością są natomiast inne niezwykłe postacie takie jak Zgrozy, Trupia Ręka czy Bagnolud. Powieść obfituje w magiczne smaczki, z jakimi nie spotkamy się nigdzie indziej. Oczywiście jak to w tym gatunku mamy także watek miłosny. Nie jest on jednak nachalny, a subtelny i delikatny. Cała akcja nie kręci się wobec romansu, co więcej jest on tylko dodatkiem, który nadaje jeszcze lepszego smaku. Powoli rozkwitające uczucie nie zaburza fabuły i nie skupia na sobie całej uwagi czytelnika, jest, ale nie przytłacza. Naprawdę od dawna czekałam aż w końcu komuś uda się dokonać czegoś takiego.

„Nie wiem zbyt dużo o niektórych uczuciach, na przykład o szczęściu. Miewam oczywiście różne myśli, ale one zostają w głowie. Myśli nie można poczuć”***

Język powieści jest łatwy. Nie da mu się jednak odmówić lekkiej poetyckości. Styl pani Billingsley uwiódł mnie całkowicie. Nawet opisy Bagnisk są fascynujące. Zapewne trochę rękę przyłożył do tego tłumacz, który w tym wypadku wykonał bardzo dobrą robotę. Brak monotoniczności oraz uciążliwych, niecelowych powtórzeń- między innymi dzięki przez powieść płynęłam z niezwykłą łatwością.

Narracja jest pierwszoosobowa w czasie przeszłym. Przyznaję, że bardzo lubię, gdy książka pisana jest w ten sposób. Dzięki temu łatwiej można wczuć się w odczucia protagonistki, a powieść jest jakby pamiętnikiem, do którego możemy zerknąć.

„Istnieje kilka rodzajów milczenia. Jest milczenie, kiedy jest się samemu, które dość lubię. I jest milczenie ojca. Milczenie, które zapada między wami, gdy nie macie sobie nic do powiedzenie.”****

Oprawa graficzna jest prześliczna. Okładka jest wspaniałym połączeniem mroczności i delikatności. Wnętrze książki nie jest jednak wiele gorsze. Przyjemna czcionka, dobry papier umilają lekturę. Jedyne, do czego mam zastrzeżenia to tytuł. Angielskie słowo chime oznaczające kurant zostało zastąpione nazwą „Zakochana w mroku”. Wiem, że się czepiam, jednak mam już takie skrzywienie dotyczące tłumaczeń tytułów. Polska wersja sugeruje, że będziemy mieli do czynienie z kolejnym romansem dla nastolatek. To może zniechęcić potencjalnych kupujących szukających czegoś nowego. Oryginalny tytuł jest o wiele bardziej adekwatny. Rozumiem także, że być może nie chciano tłumaczyć w sposób oczywisty, ale dlaczego odchodzić tak drastycznie od treści dzieła?

„Zakochaną w mroku” mogę zaliczyć do najlepszych dzieł, jakie ostatnio przeczytałam. Z czystym sumieniem polecam, chociaż nie gwarantuje, że każdego zachwyci. Teraz zostaje mi jedynie czekać z niecierpliwością aż któreś wydawnictwo zdecyduje się na wydanie innych książek pani Billingsley.

*str. 21
** str. 27
*** str. 86
**** str. 17

Ocena: 9,5/10

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu

wtorek, 15 maja 2012

Władczyni snów- Nina Blazon

Tytuł oryginału: Zweilicht
Autorka: Nina Blazon
Wydawnictwo: MAK Verlag
Ilość stron: 384

OPIS:
Nowy Jork w roku 2113. Niebezpieczny, wymarły. W opustoszałych drapaczach chmur hula wiatr, a Piątą Aleją płynie rzeka.
Tylko miłość jest taka sama jak sto lat temu.
Jay jest zafascynowany i Madison, i tajemniczą Ivy.
„Grozi ci niebezpieczeństwo, jeśli tu zostaniesz. Nie mów jej, że ją kochasz” – szepcze Ivy. I znika.
Jay musi wybrać między dwoma dziewczynami, dwoma czasami, między przerażającym światem rzeczywistym a bliskim mu światem ułudy.

RECENZJA:
„Czasami milczenie ma sporo zalet; ci, którzy nie gadają zbyt wiele, wiedzą, jak milczeć. I przede wszystkim- kiedy”*
Nina Blazon jest niemiecką pisarką. „Władczyni snów” jest jej kolejną powieścią, która niezwykle kusi opisem i antyutopijną wizją Nowego Jorku. Jako że dzieło nie jest debiutem moje wymagania, co do treści wzrosły
.
Jay jest typowym nastolatkiem. Poznajemy go niedługo po przeprowadzce z Niemiec do Stanów Zjednoczonych. Chłopak jest nieco zagubiony w zaistniałej sytuacji. Niedługo potem pojawia się tajemnicza Madison, która z magnetyczną wręcz siłą przyciąga głównego bohatera. Oczywiście doprowadza to do sytuacji, gdy Jay za wszelką cenę stara się zbliżyć do dziewczyny.  Początek powieści to niemalże schematyczny młodzieżowy romans. Dopiero, gdy pojawia się Ivy akcja się rozwija.

Głównym bohaterem powieści jak już wcześniej wspomniałam jest Jay. Nastolatek jest dość naiwną postacią. Niby jest ostrożny, ale wierzy we wszystko, co mu się podsunie pod nos. Kreowany jest na wrażliwca, który wciąż cierpi po utracie ojca. W rzeczywistości nadzwyczaj łatwo przystosowuje się do sytuacji, a w chwilach, gdy wszystko idzie po jego myśli reszta świata się nie liczy. Wcale nie ma miękkiego serca czułego na miłość. Jest po prostu kolejnym, który uwielbia lecieć na dwa fronty. Krótko mówiąc Jay zdecydowanie nie jest postacią z typu tych, za które przez cały czas trzymamy kciuki i pragniemy dla nich jak najlepiej. Kreacja tego bohatera pozostawia wiele do życzenia. Idźmy jednak dalej...

Madison, czyli obiekt westchnień głównego bohatera. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron kreowana jest na postać intrygującą i tajemniczą. Niestety ten zabieg niezbyt się powiódł. Dziewczyna sprawia wrażenie infantylnej i okropnie nudnej. Dopiero po pewnym czasie możemy odkryć prawdziwe, niekoniecznie dobre, oblicze postaci, które jest dużo bardziej interesujące. Mimo mdłego początku im głębiej w las...tym lepiej.

Kolejną bohaterką jest Ivy. Myślę, że jest to chyba najlepiej wykreowana przez panią Blazon postać. Jako jedyna, od momentu pojawienia się na kartach powieści, wnosi niewysłowiony dynamizm i dzikość. Tym razem jest to osoba, nad której pochodzeniem i zamiarami zastanawiamy się przez sporą część „Władczyni snów”. Ivy to najmocniejszy charakter, bo oryginalny i prawdziwy do szpiku kości.

 Akcja powieści rozwija się bardzo powoli. Początkowe wydarzenia sprawiają, że wciąż się zastanawiamy, kiedy zacznie się powieść z opisu. Niestety to, co najciekawsze rozpoczyna się dopiero, gdy przebrniemy przez błahą, ale sporą, cześć. Najistotniejsze i najbardziej wciągające wątki rozgrywają się dopiero po dobrych kilkudziesięciu stronach. One same lecą na łeb na szyję, jakby autorka chciała już skończyć, a szkoda. Pomysł był naprawdę niezwykły i nowatorski. Jeżeli magiczna część byłaby bardziej rozwinięta powieść czytałoby się lepiej. A skoro pani Blazon tak pozostawiła sprawę mam pewne uczucie niedosytu. Naprawdę doceniam koncept, jednakże jego potencjał został niewykorzystany.

„Do tej pory sądziła, że nienawiść niezbyt różni się od miłości, ale zmieniła zdanie. Miłość to ciepły powiew, to powietrze i czystość. Nienawiść to rozszalały huragan.”**

Język w powieści jest prosty i młodzieżowy. Styl pisania autorki jest jednak na swój sposób inny i ciekawy. Liczne powtórzenia mające podkreślić wagę słów oraz to coś, czego nie da się określić to cechy pisarstwa Blazon.

Okładka książki zdecydowanie zachęca do przeczytania. Hipnotyzująca zieleń dominująca na oprawie nie daje o sobie zapomnieć. Tutaj graficy spisali się na medal. Środek powieści pod względem wydawniczym nie jest już jednak tak wspaniały. Pierwsze, co rzuca się w oczy to czcionka, która jest dość niewygodna. Kolejny mankament to liczne literówki, które psują przyjemność czytania.

„Władczyni snów” mimo sporej ilości wad nie jest złą książką. Jednak autorkę, która nie jest debiutantką powinno stać na coś więcej. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że czytało mi się dobrze i lekko. Powieść poleciłabym wytrwałym, którzy gotowi są przebrnąć przez nieciekawą część by dotrzeć do tej fascynującej i magicznej.

*str. 30
**str. 266 

Ocena:  5,5/10

Za książkę dziękuję serwisowi nakanapie.pl

poniedziałek, 14 maja 2012

Powitanie, czyli początko-koniec

Nie lubię początków. Nigdy nie wiem od czego zacząć. Zrobię to więc na swój własny krótki sposób. Jestem Chasm, a tutaj przeniosłam się z Onetu ( dla ciekawskich byłam TU).
Na dobry początek, żeby nie było pusto, możecie się spodziewać recenzji, która jako ostatnia ukazała się na moim poprzednim blogu.
Pisanie więcej o mnie nie ma w tym momencie sensu. Poznacie mnie później ;)