wtorek, 14 sierpnia 2012

Czarny młyn- Marcin Szczygielski



Tytuł: Czarny Młyn
Tytuł oryginału: -
Autor: Marcin Szczygielski
Wydawnictwo: Stentor
Ilość stron: 246

RECENZJA:

Marcin Szczygielski to autor, który zasłynął książkami o tematyce dla dorosłych czytelników. Co poniektórzy mogą kojarzyć tego pana, jako dyrektora artystycznego i dziennikarza pewnego pisemka dla mężczyzn. Po takim rozpoczęciu kariery postanowił on, o dziwo, przestawić się na książki dla młodzieży. Z pod jego pióra wyszły już takie pozycje jak: „Omega” czy „Za niebieskimi drzwiami”.

Młyny to wioska niezwykła. Żadne zwierzęta poza dwoma psami oraz kilkunastoma królikami nie chcą tam żyć (chociaż i to wkrótce się zmieni). Telefony komórkowe nie łapią tam zasięgu, nie odbiera satelitarna telewizja. Krótko mówiąc mieszkańcy owej wsi są na codzień niemalże odcięci od świata. Wkrótce w Młynach zaczynają się dziać jeszcze bardziej niezwykłe zjawiska. Grupka dzieci zamieszkująca te prawie-pustkowie ma pewne podejrzenia. Czują oni, że to wszystko odbywa się za sprawą Czarnego Młyna. Jako, że nikt z dorosłych nie wierzy w tę teorię przyjaciele postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce.

Główni bohaterowie to Iwo, Natalka, Piotrek, Paweł, Justyna, Karol i Mela. Najbardziej niezwykłą z postaci jest ta ostatnia. Dziewczynka, siostra Iwa, jest karłem. Jest ona z pozoru osobą nieodgrywającą wielkiego znaczenia. Dopiero po pewnym czasie można ujrzeć jak wielki udział weźmie w wydarzeniach.

Postacie wykreowane przez Marcina Szczygielskiego nie są jakoś szczególnie oryginalne. Nie mogę też powiedzieć, że brak im realizmu. Najbardziej jednak urzeka fakt, iż autor bardzo dobrze zarysował więź między głównymi bohaterami. Pokazał nam bardzo mocną, jak na dzieci, przyjaźń i miłość, która przekracza wszelkie granice. Zdecydowanie najlepiej zarysowaną, jak dla mnie, postacią była Mela. Ta niepozorna osóbka, mimo że bardzo mało się odzywa, wzbudziła we mnie wiele ciepłych emocji.

„Czarny młyn” to dzieło, które można by określić mianem horroru dla młodszych czytelników. Autor bardzo dobrze buduje napięcie. Początkowo mamy cały czas wzrastające uczucie niepokoju, w punkcie kulminacyjnym wybuchające z pełną siłą. Gdybym była ciut młodsza z pewnością czytając drżałabym ze strachu.

Książka jest napisana bardzo prostym językiem. Na pierwszy rzut oka widać, iż jest skierowana do młodych odbiorców. Taki styl wcale jednak nie przeszkadza starszym czytelnikom zatopić się w historii.

Wartości, na jakich opiera się „Czarny młyn” przedstawione są w bardzo przystępny sposób. Książka pokazuje nam przede wszystkim historię o miłości i przyjaźni, które są warte największych poświęceń. Całą opowieść można potraktować właśnie, jako taką alegorię o tym, co powinno dominować naszym życiem. Lektura ta znakomicie uwidocznia nam starą prawdę o tym, że tylko dzieci, oraz oczywiście osoby niebojące się swojej dziecięcej strony, potrafią kochać do granic możliwości.

Oprawa graficzna książki znakomicie wpisuje się w klimat opowieści, co jest jej ogromną zaletą. Sam młyn znajdujący się na okładce wygląda jakby był malowany dziecięcą ręką, co bardzo mi się spodobało.

Podsumowując „Czarny młyn” to opowiastka niby prosta jednak zachwycająca. Książkę mogę polecić wszystkim, który wciąż mają w sobie trochę dziecka i lubią powracać do tych beztroskich czasów.

Ocena: 7/10

sobota, 11 sierpnia 2012

Więzień Labiryntu- James Dashner



Tytuł: Więzień Labiryntu
Tytuł oryginału: The Maze Runner
Autor: James Dashner
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 421

RECENZJA:

Wyobraź sobie, że budzisz się w dużym pudle o kształcie prostopadłościanu. Po chwili odkrywasz coś przerażającego- to nie pudło, a winda, która porusza się w zabójczym tempie. Pamiętasz tylko swoje imię i nieistotne fakty o funkcjonowaniu świata. Za nic nie możesz sobie jednak przypomnieć swojej rodziny, przyjaciół, nawet nauczycieli... Twoje wspomnienia są dla ciebie całkowicie niedostępne, jakby osnute mgłą, przez którą nie sposób się przedostać. Czujesz jakby na twój umysł założono blokadę. Po chwili pudło się otwiera. Spoglądasz w twarze kilkudziesięciu, a może kilkuset chłopców. Wkraczasz w nowy niebezpieczny świat, którego reguły są ci obce. W takiej mniej więcej sytuacji znajduje się Thomas. Zostaje rzucony w obcą mu i pełną niebezpieczeństw rzeczywistość. Trafia do Strefy otoczonej Labiryntem skrywającym stworzenia mogące zadać bardzo bolesną śmierć. Wtedy już wie, że jest tylko jedno rozwiązanie: znaleźć wyjście.

„Jednak nadal nie wiedział, skąd pochodzi ani w jaki sposób znalazł się w spowitej ciemnością windzie, czy też kim byli jego rodzice. Nie pamiętał nawet swojego nazwiska. Obrazy ludzi przemykały mu przez głowę, jednak nie potrafił ich rozpoznać, twarze zastępowała udręczona plama kolorów.”*

Thomas ma około szesnastu lat. Swoją wiedzę opiera jednak jedynie na opinii Chucka, który staje się kimś w rodzaju przyjaciela głównego bohatera. Chłopak próbuje się zaklimatyzować, na ile to oczywiście możliwe, w nowym miejscu. Nie pomaga mu w tym jednak przemożna chęć zostania Zwiadowcą. Po pewnym czasie udowadnia on, że jest kimś więcej niż tylko „świeżuchem”. Możemy go wtedy poznać od nowej strony, jako postać, która jest gotowa na największe poświęcenia by pomóc społeczeństwu ze Strefy.

„-Chuck, jak myślisz... Ile mam lat?
Chłopak przyjrzał mu się dokładnie.
-Jakieś szesnaście, i gdybyś był ciekawy, to masz około metra osiemdziesięciu. Szatyn. No i jesteś szpetny jak psie jądra- powiedział, po czym parsknął śmiechem.”**

Następnego dnia po przybyciu Thomasa Pudło przywozi Teresę. Tajemnicza dziewczyna zapada w stan przypominający śpiączkę. Przez „sen” wypowiada słowa, które wzbudzają niepokój w mieszkańcach niezwykłego miejsca. Twierdzi, bowiem, że zapoczątkowała Koniec. Dodatkowo na kartce trzymanej w zaciśniętej dłoni widnieje napis zwiastujący zmiany. Mimo, że przez sporą część powieści dziewczyna stanowi tylko tło, to po przebudzeniu aspiruje nawet na jedną z głównych postaci. Pomysł ten uważam za ciekawy, jednakowoż chwilami denerwowało mnie tak długie przeciąganie momentu wkroczenia jej do akcji. Sam główny bohater przez jakiś czas zachowywał się jakby cała ta sytuacja była nadzwyczaj normalna, że aż nie warta uwagi.

Bohaterem, o którym nie mogę nie wspomnieć jest Chuck. Młody, ale odważny chłopak, który niejednokrotnie wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Ośmielę się stwierdzić, że poczułam do niego większą sympatię niż do Thomasa. Ujmujące było to, że taki dzieciak potrafi wykazać się inteligencją oraz poświęceniem.

Postacie stworzone przez Jamesa Dashnera są bardzo różnorodne. Niestety muszę stwierdzić, że bohaterowie drugoplanowi są o wiele lepiej skonstruowani niż Thomas i Teresa. Najbardziej w pamięć zapadł mi oczywiście Chuck, który jest bardzo złożoną osobą. W jednym momencie potrafi żartować, w innym natomiast rozmawiać na poważne tematy. Jego charakter jest tak skonstruowany, że mogę powiedzieć: „kurczę, też chcę takiego przyjaciela”. Teresa natomiast to bohaterka, która wydała mi się niezwykle płaska. Początkowo, dzięki niesamowitym wydarzeniom, bardzo mnie intrygowała. Wkrótce okazało się, że niepotrzebnie. Z Thomasem jest już lepiej, chociaż wiele brakuje do ideału. Na uwagę zasługują także inne postacie drugoplanowe, których kreacje wywierają wrażenie. Przykładem takiego bohatera może być Gally. Wzbudza on w czytelniku wiele emocji, w tym niechęć, a być może nawet nienawiść, ale o to właśnie chodzi. Jeśli postacie są nam obojętne to niezbyt dobrze świadczy o pisarzu.

Autor w powieści stworzył swój własny, charakterystyczny styl. Ogromna ilość neologizmów, to coś, na co natkniemy się w „Więźniu Labiryntu”. Przeciwników kolokwializmów może to zniechęcić. Początkowo czytelnikowi trudno jest połapać się w znaczeniach niektórych słów. Nawet później większość z nich możemy wytłumaczyć sobie tylko po swojemu, bo nie mam niczego podanego na tacy. Część z neologizmów wydaje się banalnie prosta do odgadnięcia, bo przypomina nasze rodzime wulgaryzmy. Mimo, iż pomysł z tworzeniem nowych słów niezbyt mi się podobał uznałabym to za plus powieści. Między innymi dzięki temu wyróżnia się ona spośród innych dzieł dostępnych na rynku. Jedyne, do czego mogę mieć zastrzeżenia to nadużywanie, w moim mniemaniu, słowa oznaczającego stolec.

„Coś się w nim zmieniło. Głęboko w jego piersi zrodziło się ziarno wściekłości. Żądza zemsty. Nienawiść. Coś mrocznego i przerażającego. A następnie eksplodowało, przedzierając się przez płuca, szyję, ramiona i nogi. Przez jego umysł”***

Pomysł zawarty w książce jest jedyny w swoim rodzaju. Krwiożercze bestie z Labiryntu to postacie, których nie spotka się niegdzie indziej. Mroczna atmosfera trwająca od początku do końca niesamowicie działa na czytelnika. Można niemal odnieść wrażenie, że i my zostaliśmy uwięzieni w Strefie. Razem z bohaterami staramy się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie. Autorowi udało się bardzo dużo wycisnąć z konceptu, niestety nie wszystko jest tak idealne. Objaśnienie całej sytuacji niekiedy kuleje.

Należy także zwrócić uwagę na zakończenie. Myślę, że jest ono mocną częścią powieści. Zdecydowanie zachęca czytelnika do sięgnięcia po kolejną część. Nie jest banalne, można powiedzieć nawet, że zaskakuje.

Okładka bardzo mi się podoba. Nie jest typową śliczną grafiką. Ma taki brudno- mroczny klimat, adekwatny do treści. Wszystkie elementy ze sobą współgrają, nie widzę nic rażącego poza irytującą reklamą przyrównującą „Więźnia Labiryntu” do „Igrzysk Śmierci”.

„Więzień Labiryntu” to pozycja wyróżniającą się na tle innych dzieł. Nie jest ona oczywiście pozbawiona wad. Czyta się jednak szybko i bez większych zgrzytów. Nie zostaje mi nic innego jak zachęcić do czytania, bo naprawdę warto.

*str. 8
**str. 22
***str. 402

Ocena: 8/10
---------------------------------------------------
Jak widać zrezygnowałam z umieszczania opisów, ponieważ uznałam, że nie ma to większego sensu. Jeśli ktoś będzie pragnął zapoznać się z opisem wydawnictwa/ dystrybutora to pomoże mu w tym wujek Google ;)

Doceniam wszystkich, którzy dotrwali do końca moich wypocin. Kłaniam się w pas i pozdrawiam ;)